4 sierpnia 2014

i'm alive

ETHAN MARS

prawdopodobnie około trzydziestu lat
łowca

nie ma już nic do stracenia
dlatego skurwiel do potęgi entej



Życie to suka.
Ale nie mam jej tego za złe.

Tylko tyle pamiętam z tamtego dnia.  Wspomnienia powoli zaczynają się mieszać, jak sen, zaraz po przebudzeniu. Tracę poczucie czasu. Nie czuję co wydarzyło się najpierw, a co potem. Teraz w mojej głowie wszystko dzieje się jednocześnie. Jakbym oglądał ten sam film i w kółko, i w kółko ten sam. Ciąg obrazów pozbawiony sensu.
Od paru tygodni cały czas piszę.
Próbuję przelać swoje życie na papier.
Jeśli ja zapomnę. kartki będą pamiętać

17 (18?) lipiec 2016 roku
Widziałem jej twarz, krew kapiącą z jej ust, szaleństwo wymalowane w jej niegdyś słodkich, błękitnych oczach. Charczenie wydobywające się z głębi jej gardła przywodziło na myśl śmierć. Jej twarz pałała żądzą mordu, a przecież moja Ana płakała, gdy zabiłem muchę. Wiedziałem, że to nie ona; to tylko jej ciało. Jej duszy już nie było. Nie istniała. Mojej małej Any tu nie było.
Krew wytrysnęła z jej czaszki, brudząc ciuchy, biały dywan leżący w jej pokoju i wszystkie miśki dookoła. Upadła na ziemię z hukiem, wydając z siebie ostatnie, gardłowe charknięcie. Jej ciało ostatni raz drgnęło w spazmie.
Chyba upadłem.
Obudziło mnie ciche łkanie. Alice szarpała mną, zalewając się strumieniem łez. Chciałem wyrzucić z siebie tyle słów, emocji, które rozrywały mnie od środka. Ale ona nie słuchała. Albo to ja nic nie mówiłem.
Trzasnęły drzwi.


__________
do przejęcia była żona i jej kochanek, po szczegóły zapraszam na emaila: leanetne@gmail.com
postać lekko zainspirowana historią Beyond: Two souls
zapraszam do wątków i powiązań :-)

19 komentarzy:

  1. Masz dobry gust co do zdjęć. Zarówno to aktualne, jak i poprzednie jakie widziałam w szkicach, zwróciło moją uwagę. Pasuje do postaci no i ma swój specyficzny klimat. Życzę powodzenia w pisaniu, oby w doborowym towarzystwie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Na samym początku dziękuję, że zasłoniłaś moją beznadziejną kartę, którą muszę poprawić, bo w żadnym stopniu nie jest taka jaką ją widziałam. W każdym razie zapraszam do wątku. Mogli się już poznać w ośrodku albo w ogóle już przed tym wszystkim, jeśli chcesz. ]

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Nie ma sprawy. Mnie się podoba. Ja mam zacząć? Chociaż myślę, że lepiej by to wyglądało z perspektywy Twojej postaci. ]

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Miałam nadzieję, że tu zawitasz :) Przychodzę po wątek, bo nie mogę odpuścić, że poprzedniego nie skończyłyśmy :) Masz jakiś pomysł? ]
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Co do tego pierwszego to znasz mnie, Ethan musiałby się trochę postarać :p Jednak co prawda, leki jej się kończą, co nie jest dobrą wiadomością, bo dziewczyna może zakaszleć się na śmierć albo udusić. Może wyjdźmy od tego drugiego pomysłu, bo dziewczyny będą prowadzić swój składzik z alkoholem. Później się to już jakoś pociągnie. Tylko teraz pytanie czy zaczniesz ty, bo to Ethan przychodzi po alkohol, czy ja. Jeśli ta druga opcja to ostrzegam, że będzie to tylko zbędne lanie wody (nie, wcale nie próbuję wymusić na Tobie zaczęcia ;p).
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  6. Za zmianami nie przepadała od samego początku. Zawsze trudno jej się było przystosować do nowego porządku rzeczy. Zmiana komody, która od lat stała w salonie była dla niej ciężkim przeżyciem, a co dopiero przyswojenie sobie faktu, że świat wywrócił się do góry nogami, a zasady, które wcześniej w nim panowały, tak po prostu przestały już obowiązywać. Wciąż trudno było jej się przyzwyczaić. Nadal była w szoku i nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę. Często uciekała myślami, chociaż nigdy wcześniej nie zdarzało jej się to. Po wybuchu zarazy wszystko się zmieniło, a to było już dla niej zbyt wiele, nawet jeśli starała się pozostać silną kobietą.
    W ośrodku miała pełne ręce roboty, ponieważ nie brakowało rannych, a odpowiednich narzędzi oraz leków nie było wystarczająco. Na szczęście Elizabeth była doświadczona i nauczyła się radzić sobie nawet w najtrudniejszych warunkach. W końcu nie zawsze znajdowała się w bardzo dobrze wyposażonym szpitalu. Jak każdy miała swoje początki, które nie należały do najłatwiejszych. Nie wybrała sobie łatwej drogi, ale lubiła wyzwania. Poza tym, przez te wszystkie lata robiła to, co zawsze chciała, chociaż nie zawsze wszystko wychodziło jej tak, jakby tego chciała. Nie mogła uratować każdego.
    Około południa przynieśli do niej mężczyznę z ciężkimi obrażeniami. Niektórzy podejrzewali, że został ugryziony lub zadrapany, ale Elizabeth nie zastanawiała się nad tym. Musiała mu pomóc. W takich przypadkach zawsze postępowała w ten sposób – najpierw robiła, a potem myślała, czy jej ratunek ma w ogóle jakikolwiek sens. Poprosiła jedną z pielęgniarek, które jej pomagały o potrzebne rzeczy, a parę minut później już zajmowała się ranami, które dotknęły tego człowieka. Nie było to łatwe zadanie, ale starała się ze wszystkich sił. Gdyby znajdowała się w szpitalu wraz ze sprzętem, który się tam znajdował byłoby o wiele łatwiej, bo tutaj musiała wyczarować coś z niczego, a nie było to proste do wykonania.
    Po dłuższym czasie udało jej się doprowadzić wszystko do takiego stanu, iż mężczyźnie nie zagrażało ryzyko utracenia życia. Wykończona siedziała właśnie niedaleko jego łóżka na krześle, popijając wodę, którą miała w szklance. Nie nadużywała resztek zapasów, które mieli przy sobie. Była oszczędna i wszystko dawała innym, pozostawiając sobie niewiele.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  7. Lizz domyślała się, że mężczyzna po pewnym czasie się obudzi, więc dlatego postanowiła, że zostanie przy nim. Nie wiedziała jakim typem osoby był i co może uczynić w takiej sytuacji. Dlatego najlepiej było, żeby ktoś przy nim był na wypadek, gdyby zaczął panikować, uciekać czy strzelać do wszystkich wokoło w przypadku znalezienia broni. Poza tym nie mógł się teraz nadwyrężać, ponieważ jego rana w każdej chwili przy takim wysiłku mogła się otworzyć, a jej praca poszłaby na marne. Tego nie chciała. W tych czasach każda sekunda była na wagę złota.
    Kiedy mężczyzna poderwał się po raz pierwszy, Elizabeth odruchowo odłożyła szklankę i wstała z krzesła. Nie należała do najsilniejszych, a ten tutaj nie wyglądał na takiego, co nie zawaha się zrobić jej krzywdy, więc musiała uważać. Co chwilę spoglądała zaniepokojona na miejsce, w którym znajdowała się jego rana, ponieważ w każdym momencie mogło zadziać się tam coś złego, a kobieta nie mogła przeoczyć tej chwili.
    - Znajdujesz się w Linde Camp - oświadczyła szybko, próbując ratować sytuację - Prawdopodobnie ledwo tutaj przyszedłeś. Zajęłam się Twoimi obrażeniami, jestem lekarzem. Nie zostałeś ugryziony. Leż - mówiła pośpiesznie, łapiąc go delikatnie, ale władczo za ramiona, żeby położyć go z powrotem na kozetce.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  8. Avalon urodziła się trzynastego i to musiał być cholerny piątek. Przez dwadzieścia seidem lat życia przekonała się o tym niejednokrotnie i już nawet nie miała siły walczyć ze swoim przeznaczeniem. Pomijając kilka naprawdę radosnych splotów wydarzeń – takich jak to, że ktoś tak perfekcyjny, pociągający i wspaniały jak Ethan Mars zainteresował się małą angielką z dziwnym poczuciem humoru, śmiesznym akcentem i wiecznie niezamykającą się buzią, z której wylatywały podniosłe słowa o wielkich pisarzach i malarzach. Równie przecież szczęśliwym epizodem było to, kiedy zaszła w ciąże i to z córeczką, a wiedziała jak dla n o r m a l n y c h mężczyzn, nie pokroju jej ojca, dziewczynki są ważne, bo chociaż chcą oni syna, to dopiero przy tak kruchych i delikatnych istotkach stają się twardymi facetami. Cóż jednak z tego, skoro jej życie to grecka tragedia, w której za każdym dobrym wydarzeniem ciągną się miliony innych – złych i strasznych.
    W dwutysięcznym jedenastym, przez to, zdefiniowała na nowo słowo narodziny. Nie tylko wydała na świat maleńką Anastasię Alexandrę – swoje słoneczko – ale wraz z tym – nie wiedzieć czemu – przyszła inna zmiana, równie wielka i zatrważająca. Oczywiście wiedziała, że dla takiego maluszka będzie musiała podporządkować całe dotychczasowe życie, każdą rzecz robić tak, aby nie stała się jej krzywda i była wiecznie radosna, ale w najśmielszych koszmarach sennych nie przypuszczała, że nie tylko w tym zakresie czeka ją obrót o sto osiemdziesiąt stopni i że wielkie „przemeblowanie” czeka ją też w związku małżeńskim. Jej ukochany narodził się, na nowo i przestawała go coraz bardziej poznawać – a on milczał, jak zaklęty. Pytała, błagała, prosiła, aby powiedział jej co się dzieje, zapewniała, że się nim zajmie, że j a k o ś go połata, bo przecież od tego jest – nieważne, że w połogu, zmęczona, niewyspana i blada.
    Dla niego była gotowa do największych poświęceń swojej osoby, mogłaby skoczyć za niego w ogień, ale nigdy nie chciała mieszać w to Any, która niestety sama zmieszała – nieświadomie i wbrew matce, która robiła wszystko, aby ją uchronić przed ojcem. Z dnia na dzień było coraz gorzej, aż doszło do tego stanu, że ich mała dziewczynka nauczyła się, kiedy może podjeść do tatusia, a kiedy ma unikać potwora. Nie zrobił jej krzywdy i Ava była przekonana, że to tylko dlatego, że uciekała, kiedy wracał pijany. Nie przemawiał niestety do niego argument, że krzywdzi własne dziecko, że ona widzi to wszystko i nawet to, ze potrafi być najlepszy pod słońcem, gdy nie bierze i nie wlewa w siebie hektolitrów alkoholu, nie zapewni jej normalnego startu, zniszczy ich rodzinę. Kończyło się jedynie na próżnym gadaniu, bo Ethan i tak robił co chciał, a ona trwała w tym toksycznym „czymś” wiele lat – jak się okazało o wiele za długo.
    Przekonała się również, że nie ma dosłownie n i c z e g o na tym świecie, co go w jakiś sposób uratuje i że ona nie ma już siły ciągle, na nowo łatać ich obojga. Apokalipsa była więc swoistym wybawieniem – musiała żyć, musiała walczyć i nie chodziło tylko o przetrwanie dla dobra dziecka pod jej sercem, ale dzięki zajęciom nie odtwarzała co rusz w głowie tego okropnego widoku – powłoki jej ukochanego mężczyzny nad ciałem jej słodkiej Anastasii. Głównie gotowała, żyła z Ryanem – i szczerze się za to nienawidziła, bo krzywdziła nie tylko siebie, ale i jego przede wszystkim – a także unikała jak ognia męża – na rozwód nie mogła liczyć, nie w czasach, jakie nadeszły, ale powiedzmy, że nie byli razem, bo pięć miesięcy bez rozmów i nawet najmniejszego wymienionego spojrzenia – co nie znaczyło, że czasem nie patrzyła tęsknie na jego silne plecy – wyszło im całkiem nieźle, chociaż żyli na mocno ograniczonej przestrzeni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem jednak musiała być kurą domową w myślach wyrzucając sobie, że kiedyś nie zawalczyła o swoje marzenia – problem w tym, że to Ethan i i c h rodzina stali się jej marzeniem, a nie studia, nie malowanie, nie dzikie imprezy, które przeżyła wraz z nim za czasów licealnych – zajmowała się praniem brudów Ryana – miała z tym niebywały problem, który nigdy nie tyczył się jej męża. Dlatego też wykorzystując ładną pogodę i na chwilę odrzucając ze świadomości fakt, że żyje podczas inwazji rządnych jej ciała zombie zaczęła rozwieszać pranie. Październik był całkiem ciepły i to był jedyny dzień, kiedy nie musiała kogoś zabić, opatrzyć, czy po prostu trząść się ze strachu. Ubrała więc białą sukienkę – tę samą, w której chodziła z ukochanym i ich córką na pikniki – szepcząc pod nosem czułe słówka do swojego nienarodzonego jeszcze dziecka i ponownie utwierdziła się w przekonaniu, że musiała się urodzić w piątek trzynastego.
      Nim się obejrzała – przez głowę przeszła jej ironiczna myśl, że widocznie ciężarne są bardziej łakomym kąskiem – otoczyła ją grupa szwędaczy. Oczy mieli puste i wodniste, skórę przepaloną od słońca i suchą, co dodawało im więcej makabryczności. Cofnęła się parę kroków, próbując zachować ciszę i czmychnąć, aby bić na alarm – nim to jednak nastąpiła ktoś – jak w pierwszej chwili pomyślała cholerny Ryan – wpadł między nią a zombie, niczym sir Lancelot i dopiero wtedy przed ciemnymi oczami mignęły jej tatuaże – ratował ją nie kto inny jak jej pożal się Boże małżonek.
      Cofnęła się, gwałtownie upadając.
      Jej biała sukienka natychmiast zrobiła się czerwona.
      — Ethan! – Mimo wszystko z jej piersi wydobył się przeraźliwy krzyk, pełen strachu o owego mężczyznę. Bił na oślep i jedyne na czym mogła się skupić, dopóki jeden z trupów nie zbliżył się do niej, to modły, żeby już bardziej nie ucierpiał; słyszała od Elizabeth, co ten Mars wyprawia. Wtedy też doczołgała się po najbliższą deskę i chociaż nie była to najlepsza broń, jakoś radzić sobie musiała. – Kretyn – warknęła, dysząc prawie równie ciężko, co on. – Ethan... – jęknęła z bólem, widząc, jak opada na trawę, a z jego prawego ramienia tryska krew. Nie myśląc wiele, poderwała się na nogi, ściągnęła ze sznura koszulkę Ryana i podbiegła do ukochanego; była tak żałosna, że wciąż go kochała, mimo tego, ze wyrwał serce z jej piersi i rozdeptał brudnym butem. – Spójrz na mnie – spoliczkowała go i o dziwo, przyniosło to jej ulgę. – Ile palców widzisz? – Przesunęła jednym nad jego oczami. – Hej! Pomocy! – Wrzasnęła w przestrzeń, licząc, że nie ściągnie większej ilości szwędaczy.

      twoja i Ethankowa Ava

      Usuń
  9. Ava doskonale wiedziała, co się z nimi stało – nie ufali sobie. On widocznie przestał zawierzać jej swoje sekrety wiele lat temu, albo nawet nigdy tego nie robił. Ona zaś nie potrafiłaby mu oddać siebie w jego silne dłonie i jak kiedyś, z poczuciem bezpieczeństwa trwać u jego boku. Tam gdzie nie ma zaufania, nie ma miłości – skoro to ma być najwyższa cena, a nie przywilej w związku.
    Nieważne, czy minął rok, pięć lat czy nawet dekada – jak w ich przypadku – kiedy w ostatecznym rozrachunku okazywało się, że żona nie zna własnego męża, a on stracił w jej oczach tak bardzo, że już nie dowie się niczego więcej. Pozostawała złość i żal oraz naiwna wiara biednej dziewczynki, że może będzie lepiej. Tyle że nie było i Ava nawet nie chciała, aby było – nie chciała już nawet próbować, bo zniszczyłoby to ją jeszcze bardziej. Ponadto, nie miała już do niego najmniejszych sił, bo skoro poległa w czasie ich związku, to dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
    — Och, świetnie – wyrwało się jej kpiąco, ale nieco histerycznie, kiedy odpowiedział, że widzi potrójnie. – Oszalałeś, nie zostawię cię – powiedziała twardo, zupełnie tak, jak kiedyś sobie obiecywali; przecież mieli istnieć razem przez wieczność. – Czekaj – sama docisnęła koszulkę do jego biodra. – Mów do mnie – wydusiła słabo, wiedząc, że takie spoufalanie się może się źle skończyć.

    OdpowiedzUsuń
  10. Spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami – oznaczało to, że jest niezbyt dobrze nastawiona do jego pomysłu, a także, że się martwi. Cóż, można było z niej czytać jak z otwartej księgi i chyba całe wspólne życie Ethan to wykorzystywał.
    — No tak... przekonałeś mnie – burknęła sceptycznie i podniosła się z lekkim trudem; podczas pierwszej ciąży nie miała już na tym etapie rozwoju dziecka aż tak potężnych gabarytów, chociaż grubą nie można było ją nazwać. Była po prostu apetycznie zaokrąglona tu i ówdzie. – Krzycz, proszę – dodała ciszej i odeszła, bardzo niechętnie, od leżącego na ziemi męża.
    Jak na ironię pierwszą osobą, na którą trafiła był nie kto inny jak zatroskany Ryan, który nie dostał świeżych skarpetek na czas. W pierwszy odruchu oczywiście odmówił pomocy byłemu przyjacielowi, ale widząc błaganie w ciemnych oczach ukochanej – szkoda tylko, ze ona nie umiała mówić tak o nim – w końcu zgodził się i wespół ruszyli ku poszkodowanemu.
    — Zawsze umiałeś się urządzić – zakpił i przykląkł na jednej nodze obok niego. – Masz – wepchnął Avie w dłoń pistolet – i strzelaj, cokolwiek zobaczysz – dodał nieco łagodniej i czulej; zrobiłby dla niej wszystko. – Wstawaj Mars, trzeba się tobą zając – drwił z niego, nie mogąc się powstrzymać.
    — Uważaj – mruknęła nieśmiało jedyna kobieta w całej tej sytuacji, szczerze obawiając się, ze Ryan; silny i napakowany od uprawiania wiele lat Bosku; jeszcze bardziej uszkodzi poranionego Ethana.
    — Sama uważaj – warknął na nią, po prostu nienawidząc i nie mogąc znieść, że po tym wszystkim, ta śliczna dziewczyna nadal przejmuje się tym skurwielem, który zniszczył jej życie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zaciskała szczęki aż do bólu, próbując nie wydrzeć się na Ryana za jego impertynenckie zachowanie względem jej. Doskonale wiedziała, że popisuje się przed Ethanem, że to o n jest jej facetem, ze to on ma do niej prawo i jeśli mu się podoba, może do niej warknąć, żeby się zamknęła. Co gorsza, kiedy byli sami, robił się potulnym misiem, który by jej nieba uchylił, ale kiedy pojawiało się na horyzoncie jakieś towarzystwo, zmienił się nie do poznania, jakby wstydząc się swojego uczucia do Avalon. Nie lubiła tego w nim i najchętniej dałaby mu w twarz za takie odzywki, musiała się skupić na mężu-niemężu, który wyglądał, jakby miał zejść z tego świata – świadomość, że może będzie musiała go zabić, żeby nie przemienił się w szwędacza była przerażająca.
    Ponagliła więc swojego partnera i wspólnymi siłami zataszczyli Marsa do baraku szpitalnego. Całą drogę powtarzała mu, że da radę, że może iść, bowiem widziała, jak bliski jest po prostu odpłynięcia – z bólu, zmęczenia i z powodu sporej utraty krwi. Od czasu do czasu muskała jego kark, albo ramię, czy włosy, robiąc to czule i w taki sposób, kiedy byli jeszcze szczęśliwi. Później, już na miejscu nie odsuwała się od jego łóżka na krok i chociaż teoretycznie nie musiała, bo nie była jedyną pomocą Elizabeth, to chyba wolała po prostu zadbać o niego własnoręcznie i czekać, aż się obudzi, czy oczywiście zdenerwowała Ryana.
    — Robię co? – Odłożyła książkę, która zajmowała część jej myśli na stolik; wcześniej za takowy robił jej okrągły brzuch. – Pomagam ci? – Uniosła jedną brew i delikatnie dłonią zmusiła go, aby patrzył jej w oczy. Nie pozwoliła sobie jednak na zbyt duże spoufalanie i zsunęła jego rękę z kolana. – To mój obowiązek – skłamała lekko, bo prawdziwym powodem było coś zgoła innego. – Jak się czujesz? Podać ci coś? – Szybko zmieniła ton na rzeczowy i podniosła się ciężko celem przyniesienia mu leków przeciwbólowych, ale natychmiast opadła, z głuchym jękiem, z powrotem na krzesełko. – Silny jest – ułożyła dłoń na swoich brzuchu, w miejscu, gdzie dziecko ją kopnęło. Chciałaby, żeby Ethan znał prawdę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Elizabeth odetchnęła w duchu z ulgą, gdy mężczyzna odpuścił. Mogło się wydawać, że była w stanie stawić mu czoła zarówno psychicznie, jak i fizycznie, ale nie była to prawda, chociaż takie wrażenie chciała sprawiać. Starała się nie dać tego po sobie poznać, ale w jej oczach było widać strach. W szpitalu było różnie, a pacjenci potrafili często robić okropne rzeczy. Lizz powinna już przywyknąć do tego typu sytuacji, ale teraz warunki były zupełnie inne. Nie miała ochrony, którą w każdej chwili mogła wezwać. Owszem, w ośrodku znajdowali się ludzie, ale ostatecznie kobieta była teraz zdana na siebie i tak na dobrą sprawę mogła zaufać tylko sobie.
    Godzinę później do Elizabeth doszła informacja dotycząca tożsamości mężczyzny. Nie było to owiane tajemnicą, ponieważ w Linde Camp każdy znał Ethana chociażby z imienia lub z nazwiska, a przynajmniej odniosła takie wrażenie. Ona znała go tylko ze słyszenia, ponieważ poznała i zaprzyjaźniła się z jego żoną. Z tego powodu znała mniej-więcej sytuację, w której oboje się znajdowali i rozumiała kobietę. Była dla niej oparciem w tych ciężkich czasach. Doglądała również jej ciąży. Za punkt honoru postawiła sobie, że dopilnuje, aby dziecko narodziło się całe i zdrowe. Nie chciała, żeby Ava przeżyła kolejną tragedię życiową.
    Kiedy mężczyzna obudził się dwa dni potem, Elizabeth była przy nim. Tym razem była spokojniejsza, ponieważ nie wyglądało na to, żeby Ethan miał zamiar gdziekolwiek uciekać. W razie czego była przygotowana na każdą ewentualność.
    - Niecałe trzy dni – odpowiedziała mu zgodnie z prawdą – Jak się czujesz? - spytała po krótkiej chwili, musiała wiedzieć.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  13. Ava wiedziała, ze Ryan nie jest Ethanem, chociaż szukała w nim – bardziej lub mniej świadomie – cech męża, nawet tych najgorszych. Zadowalała się wszystkim, co było do niego podobno, co jej go przypominało, chociaż było jedynie smutną namiastką. Nie mogła nic na to poradzić, już nawet z tym nie walczyła – nie widziała sensu, bo przecież kochała go za każdą zaletą i akceptowała każdą wadę. To on ją znał, wiedział o niej wszystko, umiał jednym spojrzeniem przekonać ją do swoich racji i dla niej był najprzystojniejszym, najinteligentniejszym i najcudowniejszym facetem po tej stornie galaktyki, jeśli akurat nie pił i nie brał.
    Wciąż za nim szalała i to był jej największy grzech, za który płaciła największą cenę dla matki – musiała żyć po utracie dziecka, co przecież było jakąś nieszczęsną anomalią w przyrodzie. Przez to jednak, że żywiła do niego tak ciepłe uczucia, nie potrafiła ie też skupiać na innych rzeczach – trwała apokalipsa, ona była w ciąży, powinna martwić się o siebie i swojego maluszka, ale nie!, ona wolała siedzieć przy łóżku mężczyzny, który skrzywdził ją najbardziej na świecie i pilnować, czy niczego mu nie brakuje.
    Uniosła więc lekko jedną brew, nie ukrywając sceptycyzmu odnoszącego się do jego słów, że wszystko z nim dobrze.
    — Wyglądasz jakbyś miał podróż na Marsa, w pralce – zakpiła, nie powstrzymując się od bladego uśmieszku; kiedyś uwielbiała się z nim przekomarzać. – Nie zgrywaj bohatera, proszę – jęknęła, chcąc mu pomóc. – Ty też ostrożnie – dodała po chwili, kiedy dziecko dało się we znaki. – Taak – westchnęła ciężko – jak jego lub jej tata – spojrzała na niego przeciągle i dość wymownie, aby przenieść szybko wzrok na dłonie ułożone na okrągłym brzuchu. – Kiedyś umiałeś – sprostowała szeptem. – Kiedyś... kiedyś jedynym miejscem, gdzie czułam się bezpieczna, szczęśliwa i kochana były twoje ramiona – wyznała w końcu cichutko, zagryzając na chwilę dolną wargę. – Ale tak... później byłeś tylko pijany, albo naćpany – przyznała, podnosząc na niego pełne żalu i smutku, czarne oczy. – Nie znam cię – jęknęła – i chciałabym móc odejść – westchnęła ciężko – ale... nawet gdybym chciała, mam czekać na powrót Elizabeth – wyjaśniła.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zacisnęła usta w wąską linię.
    — Spieprzyłeś to – szepnęła. – Tak bardzo wszystko spieprzyłeś – jęknęła żałośnie i przetarła dłonią oczy. – Ja – zacisnęła powieki, pod którymi zebrały się jej łzy i robiła wszystko, aby nie wybuchnąć płaczem – tak bardzo... tak bardzo chciałam – podjęła nieco pewniej – żebyś był szczęśliwy, ale później zorientowałam się, że ty nie chcesz i nie umiesz być szczęśliwy – patrzyła mu głęboko w oczy. – Zbyt długo mi rozkazywałeś – mruknęła oskarżycielsko, donosząc się najpierw o jego polecenia i nawiązując do tego, jak niejednokrotnie zmuszał ją do upokarzających rzeczy – teraz nie masz prawa. Nie masz prawda do mnie, do nas... – spojrzała wymownie na swój brzuch. – Nieważne, jak bardzo bym cię kochała, masz rację, nie nadajesz się na ojca – wydusiła z wielkim bólem. – Chciałabym, żeby to było dziecko Ryana, miałoby łatwiej – przyznała z żalem i odsunęła do siebie dłoń Ethana.

    OdpowiedzUsuń
  15. Szczerze mówiąc, Lizz najchętniej mocno uderzyłaby tego mężczyznę w głowę, dając mu wyraźnie do zrozumienia jakim dupkiem jest i jak bardzo nie zasługuje na dobroć swojej żony. Starała nie pokazywać po sobie, że jego widok przyprawia ją o chęć rozwalenia czegoś, ale marnie jej to wychodziło, ponieważ nigdy nie potrafiła ukrywać swoich prawdziwych emocji. Można było czytać z niej jak z otwartej księgi, chociaż miejscami pojawiały się w niej teksty napisane małym druczkiem, które wszyscy pomijali. Jej złość brała się z tego, że... po prostu była kobietą, to wszystko, a wiedząc o niektórych rzeczach, które Ethan czynił, nie mogła patrzeć na niego spokojnie.
    Nie zatrzymywała go, nie musiała, jeśli nie zamierzał opuszczać sektora przeznaczonego dla lekarza. Dlatego obserwowała uważnie jego poczynania, gdyż jak na razie nie mogła pozwolić, żeby opuścił ten pokój, a co dopiero ośrodek. Musiał leżeć, czy tego chciał, czy nie. Wiedziała, że nie będzie łatwo go tutaj zatrzymać. Bała się, ale jej powinnością było stanąć na wysokości zadania.
    - Powinieneś odpoczywać – oznajmiła – Nie wychodź stąd. Będę mogła Cię wypuścić dopiero za dwa lub trzy dni.

    Elizabeth

    OdpowiedzUsuń
  16. [Skoro z niego taki skurwiel, to może by tak przypadkiem jakoś wspomniał o dzieciach i niewiernych mężach (co ze względu na przeszłość Nory strasznie by ją wkurzyło i ogólnie znów popadłaby przez niego w czarną rozpacz). Oczywiście mógłby później mieć trochę wyrzutów sumienia i nie chcąc mieć Nory na sumieniu będzie ją próbował przepraszać?
    Ale jak masz jakiś inny pomysł, to ja z chęcią wysłucham :D]

    OdpowiedzUsuń
  17. Ava często miała wrażenie, że Ethan jej nie słucha, nawet kiedy byli małżeństwem traktował ją i jej przekaz – najprostszy nawet na świecie – niczym powietrze. Teraz po raz kolejny dawał dowód temu, jak bardzo w poważaniu ma jej słowa. Owszem, nie byli małżeństwem – w czysto teoretyczny sposób, bo przecież i papierem z Urzędu Stanu Cywilnego i ten kościelny schowane były gdzieś między stronami jakiejś zapomnianej książki w plecaku pani Mars – nie byli sobie nic winni, ale chyba mogli darzyć się wzajemnym szacunkiem, a na to chyba jej byłego partnera nie było stać.
    Pokręciła z niedowierzaniem głową, dostrzegając ten niewyraźny wyraz jego twarzy. Zacisnęła usta w wąską linię i wstała powoli, wiedząc, że i tak już przegrała – cokolwiek by nie powiedziała, to i tak do niego trafi. Gotowa więc była wyjść, złorzecząc na wszystko co żywe, gdyby nie to, że Ethan nagle poderwał się z lóżka z przerażeniem w oczach. Wyglądał jakby majaczył i Ava – w całym swoim cholernym altruizmie – rzuciła się ku niemu, ujmując jego twarz w dłonie. Coś bredził i próbował się rzucać, ale zwaliła to na karb gorączki, która mogła trawić jego ciało przez ilość ran, jakie zdobył.
    — Ethan... Ethan! – Krzyczała, ale zdawało jej się, że nie przebije się przez myśli, które opanowały jego umysł. – Pomocy! – Wrzasnęła, odwracając się do drzwi, aby jej głos poniósł się po korytarzu. – Ethan... – szepnęła łagodniej i o dziwo, udało się jej go posadzić na łóżku i przytulić jego twarz do swoich piersi. – Już dobrze... spokojnie... – gładziła go po karku i bawiła się kosmykami jego włosów na karku.

    OdpowiedzUsuń